Powracająca fala

… a potem postanowiłem wrócić do pisania. Nie, właściwie to postanowiłem coś napisać. Więc usiadłem i zacząłem. Pisałem, pisałem i pisałem. Skończyłem po jakiś pięciu godzinach. Wyszło przeszło piętnaście stron. Przeczytałem całość i dopiero wtedy postanowiłem wrócić do pisania. Dałem tekst opowiadania – bo wszystko wskazywało na to, że jest to opowiadanie – paru osobom do przeczytania. Nikomu szczególnemu, bez zastanowienia, na chybił-trafił, kto się napatoczył, chociaż może nie że od razu każdemu. Więc pierwszy dostał J. bo był najbliżej – biurko w biurko. Z tą swoja pedalsko-ewangeliczną kulturą pracy, tekst przeczytał dopiero w domu, wieczorem. Druga była M.. Z M. jest ten problem, że ma do mnie taki dystans jak ja do niej – czyli żaden. Oczywiście upijamy się regularnie-sporadycznie i od czasu do czasu, potem ona uwieszona na moim ramieniu i do taksówki, a następnego dnia ma zazwyczaj problem z przypomnieniem sobie kto płacił. Mamy swoje krępujące chwile milczenia w tramwaju (krępujące dla osób trzecich, wspólnych znajomych, którzy z nami jadą), potem nie mozemy się nagadać przez sześć przystanków, ale jesteśmy tylko kolegami, bo jej chłopakowi byłoby przykro, moja żona by się wkurwiła… być może nawet i na odwrót! Dałem jej ten tekst, tak jak zazwyczaj daje jej papierosa, a ona stawia mi shota, a potem kolejne… Potem był D.. Potem była P., która skończyła swój feedback słowami: “A wiesz, że od października znowu prowadzę kurs creative writing? Możesz wpadać jako wolny słuchacz”. A potem był L.: “Ej, zajebiście. A jak twoja książka?… To kiedy będziesz ją rozsyłał do wydawców? Wiesz, znam ludzi w Czarnym? Jak coś, daj znać”. L. jest autorem czterech książek z zakresu historii (dlatego nie rozumie!), pracuje właśnie nad piąta i już zaczyna pisać szóstą. L. jest też autorem jednej dwudziestej piątej doktoratu z historii. Mógłby pisać ze swoim warsztatem beletrystykę, ale jest faktografem i już trudno!
Wszystkim się strasznie podobało i wszyscy mówili, że więcej, więcej!
Włożyłem tekst do szuflady na dwa tygodnie. Pewnego wieczoru Keep przypomniał mi o jego istnieniu. Wyciągnąłem wydruk z szuflady – bez specjalnego namaszczenia i/bo bez przesady. Przeczytałem. Następnego wieczoru znów, a po lekturze upchałem go z powrotem między papiery. Ee, a taki chuj!

Leave a comment