No właśnie…

Odkąd nowa książka Houellebecq’a ukazała się w przedsprzedaży, a ja – trochę szczęśliwym splotem różnych  zbiegów okoliczności – dostałem ją, nim empik zaczął jej wczesną dystrybucję, wyrażałem pełne przekonanie, iż jest do dobra książka, triumfalny powrót po kilku latach, na pewno bardziej spektakularny niż “Mapa i terytorium”, choć  jest to o wiele mniej wartościowa pozycja, niż “Poszerzenie…”, czy “Cząstki…”. I dopiero dziś, w pełni zasłużonym, okraszonym błogosławioną ciszą i świętym brakiem innych przymusów przedpołudniem… przeczytałem pierwsze sto osiemdziesiąt stron “Uległości”. Tak, po tym blisko dwóch-trzecich książki, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, iż jest to triumfalny powrót po kilku latach!, na pewno bardziej spektakularny niż “Mapa i terytorium”!, choć  jest to o wiele mniej wartościowa pozycja, niż “Poszerzenie…”, czy “Cząstki…”.  W związku z czym, zaczynam naprawdę głęboko zastanawiać się, czy moje poprzednie, niczym nieuzasadnione (choć dziś potwierdzone) opinie na temat nowej książki Houellebecq’a, są kłamstwem, czy – z perspektywy diachronii zdarzeń – presupozycją, która znalazła swoje potwierdzenie w…???

K. nie wyobraża sobie innego życia, niż to które obecnie prowadzić, choć powoli i nieuchronnie dobiega ono końca w tym wymiarze, pomimo tego, iż on nie zdaje sobie z tego zupełnie sprawy. Lacanowskie “nie wiedzą tego/o tym, choć to czynią”, sprawdza się w jego wypadku z pełną konsekwencją tych słów, a on sam jest modelowym obrazem tej tezy prezentowanej “z ukosa”.  Sam zresztą zasadziłem ten trzpień w jego statecznej egzystencji, sprawdzającej się do minimalistycznych wymagań ciepłych parówek i ciepłego piwa w puszce oraz gier RPG, w odpowiedzi na jego – najprawdopodobniej spowodowane niskim ciśnieniem atmosferycznym i ogólną mizerotą jesienno-zimowej aury –  narzekanie na ogólną beznadzieje życia, około dwóch lata temu. I tak niepostrzeżenie, mimowolnie, a na pewno bez jakichkolwiek intencji w tym kierunku, stałem się jego życiowym mentorem! Tych kilku rad i życiowych mądrości nie powstydziłby się sam mój ojciec! Znajdź sobie dziewczynę, lub – jeśli jest taka – nawiąż relację z tą, która ci się podoba (i którą znasz przynajmniej z widzenia!). Albo: ogranicz węglowodany do porannego spożycia, a potem już tylko białko i zdrowe tłuszcze, a co drugi wieczór – wiadomo! Zamiast zabierać ją na piwo, idźcie do herbaciarni (taki typ – wywnioskowałem z ogólnego, mglisto-idealistycznego opisu). Spacer wiosennym wieczorem w deszczu (banał – wiem, i niestosowalny przy ogólnych tendencjach do przeziębień!), letni wschód słońca lub jesienne popołudnie… Interesuj się jej lekturami, oglądajcie filmy (choćby nie wiem jak chujowe!), które ona wybierze, jak na kolacje zjesz sałatkę, a nie parówki, to raczej anemii nie odstaniesz! Kina, teatry, restauracje, a w letnie weekendy siódme poty rowerem pod górkę – ale ważne, że razem z nią. Ubieranie się w sieciówkach, to niestety konieczność klasy średnio-średniej, ale nie staraj się wyglądać jak manekiny na wystawie, lub: Nie wyhodujesz zarostu goląc się co drugi dzień, tylko goląc się codziennie maszynką do strzyżenia (niestety nie znalazłem panaceum na jego przedwczesne łysienie, poza pogodzeniem się z faktem i regularnym goleniem na zero).  I tak z dnia na dzień, tygodnia na tydzień, poprzez kolejne miesiące i pory roku, pytany – odpowiadałem.
Byłem na bieżąco jeszcze na etapie planów zakupów trzypokojowego mieszkania (zwyczajne salon, sypialnia , “a ten jeden pokój, to będzie komputerowy”), a potem K. zmienił pracę (a raczej praca jego), przy sporadycznych spotkaniach nadal nie skąpił informacji, ale bardziej chętny był do zadawania pytań, niż snucia narracji. Aż tu nagle, w zeszłą środę, przy przypadkowym spotkaniu: wózek, łóżeczko, przewijak, jaką farbą pomalować pokój dziecka? (ta, jakby którekolwiek spało w swoim pokoju do ukończenia roku! – nie znam kobiet, które na to przystają, choć dziecku do jest nadwyraz obojętne), czyli już po “pokoju komputerowym”. Ale K. nadal zbiera figurki, które ręcznie maluje (a mnie szkoda weekendowego popołudnia, by pomalować kaloryfer na czerwono w salonie i żółto u Hanki w pokoju!), kolekcjonuje komiksy (pamiętam: “Ok, rozumiem, ale zakup trzech nowych wydawnictw [z Cyclic Law / Malignant Records] to koszt dwóch paczek pieluch, poza tym kupiłeś już w tym miesiącu trzy książki, nie wspominając zakupów na Zalando!” – nie, że sobie cokolwiek wypominamy!, a potem: “W sumie to tylko cztery stówki… Kurwa, jeszcze rachunki za telefony i kablówkę w tym miesiącu, a zaraz będzie trzeba zapłacić za młodej zajęcia z integracji sensorycznej!), no i przede wszystkim jeszcze ma czas, by poświęcić czas (sic!) sobie i swoim pasjom… Jeszcze ma czas. Nie wiem, czy jest szczęśliwy. Z tą “bródką” o gęstości zapałek powtykanych w psie gówno, niezdrową bladością, widocznych pod oczami nieprzespanych nocach i lekkiej opuchliźnie twarzy, którą powoduje regularne picie wysoko stężonego alkoholu kiepskiej jakości, nie przedstawia sobą ucieleśnienia szczęścia. W sumie, gdybym machnął na niego ręką dwa lata temu, lub przynajmniej nie otworzył gęby, nadal chodziłby we flanelowych koszulach do za szerokich dżinsów i opowiadał o tym, jak to jakiś “gostek” na komunikatorze jakiejś gry opowiadał śmieszną anegdotę… A może i nie? Ale i tak czuję się trochę winny tego nagłego wydoroślenia, które czeka go na sterylnym korytarzu porodówki… z krzykiem nowonarodzonego w tle. W obliczu traumy wszystko ulega zawieszeniu.

Ten mój kabotynizm, kiedyś (być może w niezbyt odległej perspektywie) zgubi mnie. I to ostatecznie. A przy okazji kilka innych osób.

2 thoughts on “No właśnie…

  1. “jakby którekolwiek spało w swoim pokoju do ukończenia roku! – nie znam kobiet, które na to przystają” <== no to ja się zgłaszam! A tak poza tym – wydałeś coś gdzieś? w sensie literaturopodobnym :]

    Like

    1. Tak. Póki co dwa tomiki angielskojęzycznej poezji, ale to pod nieswoim nazwiskiem. Dostałem nawet nagrodę Stowarzyszenia Nowozelandzkich Poetów Wychodzących z Alkoholizmu… ale nie mogłem jej odebrać, bo wizę musze mieć na swoje nazwisko, a zaproszenie przychodzi na pseudonim :>

      Poza tym piszę książki, ale po kolejnych odmowach publikacji przez większość polskich wydawnictw, doszedłem do wniosku, że chuj im dupę i że nie robię tego ani dla kasy, ani dla sławy, ani dla tych wszystkich czytelniczek, które mógłbym rżnąć w hotelowym pokoju, po kolejnym spotkaniu z autorem w jakimkolwiek mieście powiatowym, i z wydaniem całości poczekam do po śmierci – jak Kafka, albo jak Bukowski, który generalnie wydawał głównie za życia, ale śmierć też jego karierze niezbyt zaszkodziła, a wręcz pomogła! Oczywiście cały pomysł technicznie wydaje się być trudny do zrealizowania (główną przeszkodą jest robienie czegokolwiek, w tym wydawania własnych dzieł, będąc już spopielonym i zamkniętym w “słoiku”), ale mam głęboką wiarę w naukę i postęp i mam nadzieje, że w najbliższym czasie śmierć stanie się tylko lekką niedogodnością, którą da się przezwyciężyć niewielkim nakładem środków i powrócić do swoich codziennych spraw, jak gdyby nigdy nic.

      Like

Leave a comment